Prószyński i S-ka Prószyński i S-ka
4204
BLOG

"Lech Kaczyński - ostatni wywiad", fragment 1.

Prószyński i S-ka Prószyński i S-ka Polityka Obserwuj notkę 17
Łukasz Warzecha: Który z dwóch ważnych okresów „Solidarności” lepiej Pan wspomina: początek czy koniec lat osiemdziesiątych?
 
Prezydent Lech Kaczyński: Oczywiście ten drugi. Mam osobiste powody, żeby szczególnie ciepło wspominać koniec lat osiemdziesiątych: w tym właśnie okresie to ja faktycznie kierowałem związkiem. Wałęsa był wtedy instytucją narodową, w sprawy bieżącej związkowej działalności angażował się raczej w niewielkim stopniu. Pamiętam doskonale, że tę rolę powierzył mi 8 kwietnia 1989 roku, dwa dni po Okrągłym Stole. To jest powód czysto osobisty. Ale jest też druga kwestia: niewyobrażalne poczucie tryumfu i zwycięstwa. Polska była wreszcie wolna. 
 
Jednak dość powszechna jest opinia, że okresem prawdziwego rozkwitu „Solidarności” były lata 1980–1981, a nie koniec lat osiemdziesiątych. Mówi się o festiwalu „Solidarności”, tym wspanialszym, że pod opresją, tyle że nie do końca wykorzystanym.
Oczywiście, rewolucji w 1989 roku nie było, ale przecież każdy rozsądny człowiek powinien oceniać przede wszystkim konkretne rezultaty. A te są takie, że w roku 1980 komunizm się mocno zachwiał, ale nie upadł, dziewięć lat później zaś– upadł. Żeby wyjaśnić, co się wydarzyło w 1980 roku, trzeba przywołać prosty schemat, tłumaczący, czym była kierownicza rola partii wobec państwa i społeczeństwa. Wobec państwa – wiadomo: partia kontrolowała cały aparat państwowy, pierwszy sekretarz regionalnej komórki partyjnej był ważniejszy od przewodniczącego prezydium Rady Narodowej, a od 1975 – od wojewody. Kierownicza rola wobec społeczeństwa polegała natomiast na tym, że partia kontrolowała wszelkie formy aktywności zbiorowej. Istniały w tej zasadzie wyłomy. Największym z nich był Kościół. Były też inne, znacznie drobniejsze ruchy, ale okazywało się, że działały one często pod dużym naciskiem różnego rodzaju służb specjalnych. I właśnie ta kierownicza rola partii wobec społeczeństwa skończyła się właściwie już na zawsze w roku 1980. Ale ten wybuch został złamany siłą. W roku 1981 mój brat pisał analizę sytuacji państwa i partii, w której zawarł spostrzeżenie, że realna władza przeniosła się z komitetów PZPR do komisariatów i koszar. W tym sensie klasycznego komunizmu wtedy już nie było i nigdy nie wrócił. Partia już nigdy nie odzyskała pełnej kontroli. Ale dyktatura trwała. 
 
Brzmi Pan trochę jak obrońca III RP. I niektórzy wypominają Panu, że był Pan w Magdalence przy jej narodzinach. A także przy Okrągłym Stole. 
Oczywiście, że byłem! Kiedy rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu, byłem nawet w jego nieformalnym kierownictwie, powołanym w styczniu 1989 roku. Znalazłem się w nim zresztą na wniosek Adama Michnika. Natomiast zaczynając spotkania w Magdalence, działaliśmy w oparciu o takie siły, jak je rozpoznaliśmy w 1988 roku. To było „rozpoznanie bojem” i wynikało z niego, że nasz potencjał nie jest zbyt duży. W 1988 roku zaczęło się od Bydgoszczy, byłem tam wtedy z Wałęsą. Potem była stocznia, której mur przeskoczyliśmy razem z bratem. Co jest zresztą dla mnie niezwykłym wyczynem, bo mam silny lęk przestrzeni. Potem były na zimno zaplanowane strajki sierpniowe. Uznawaliśmy, że wojna jest raczej wygrana i robiliśmy tyle, na ile nas było stać. A nie było nas stać na otwartą konfrontację, otwartą bitwę. Natomiast wcale nie było dla nas jasne, że nie będzie na przykład okresu nowej równowagi, z większym liberalizmem, ale bez pełnej wolności. Taki system się zresztą ukształtował przy Okrągłym Stole, tylko pękł w ciągu dwóch, trzech miesięcy, po wyborach 4 czerwca. 
 
Wracam do Magdalenki. W niektórych kręgach wciąż żywe jest przekonanie, że system wcale nie pękł, tylko ukształtował III RP, a w Magdalence zapadły na ten temat nie do końca jawne ustalenia. 
Nie było żadnego spisku w Magdalence! Każdy, kto uważa, że powołanie rządu Mazowieckiego było rezultatem jakichś tajnych uzgodnień, kompletnie się myli. Mogę o tym mówić z całkowitą pewnością, ponieważ w Magdalence byłem na każdym posiedzeniu. O wszystkim zdecydowała później dynamika sytuacji, wynikającej z rezultatu wyborów 4 czerwca. 
 
Jak Pan w takim razie przyjmuje analizy poważnych historyków, którzy wskazują na sterowany charakter przemian 1989 roku, by wspomnieć choćby książkę Antoniego Dudka „Reglamentowana rewolucja”?
Przyjmuję je z olbrzymim sceptycyzmem. Jasne, że w partii i służbach istniały różne grupy i różne koncepcje. Także te, które przewidywały kontrolowane oddanie władzy. Tylko że to miało moim zdaniem nastąpić wyraźnie później niż w roku 1989. Była też grupa z Kwaśniewskim na czele, która chciała koalicji. Koalicji przy Okrągłym Stole chciał także Kiszczak, który w Magdalence wracał do tego wielokrotnie. Tyle że on chciał koalicji, w której „Solidarność” byłaby mniejszościowym partnerem, a premier byłby z ich strony. 
 
Ale przecież to w okresie Magdalenki i Okrągłego Stołu nastąpiło swoiste zbratanie opozycjonistów ze stroną PZPR-owską. To pozostało bez wpływu na przebieg zmian? 
Takie zblatowanie oczywiście miało miejsce, ale nie dotyczyło wszystkich. Ja tą drogą nie poszedłem. Nie poszli nią także ludzie, którzy potem podążyli w całkiem innym niż ja kierunku, na przykład Władysław Frasyniuk. 
 
Czy to bratanie się było procesem spontanicznym czy przemyślanym? 
Ze strony komunistów oczywiście przemyślanym. Po stronie opozycji natomiast były osoby, które musiały rozumieć, że to będzie mieć swoje daleko idące konsekwencje i że to jeden z ważnych wariantów dalszego rozwoju sytuacji. Inni, mniej przenikliwi, traktowali to jako coś naturalnego. Tu wchodziła w grę pewna chwiejność emocjonalna. Najpierw były odruchy wręcz irracjonalnej niechęci. Pamiętam, jakie poruszenie wywołała na przykład decyzja, że na obrady w Magdalence mamy jechać busem BOR-u, czyli wiadomego resortu. Niektórzy chcieli nawet w zamian iść piechotą. Ja takich problemów nie miałem – to jest polityka. Natomiast tamta strona od początku dążyła do zblatowania. Pierwszy wieczór Kiszczak zaczął od deklaracji, że wódki jest jak lodu i że tu pije się obowiązkowo pierwsze 30 kolejek, a potem jak kto chce. Generał podchodził do każdego, przepijał. Mnie pytał, co słychać u brata. Za pierwszym razem ten ton nie został podchwycony, ale z czasem przez wielu już tak. Nie przeze mnie.
 

Łukasz Warzecha "Lech Kaczyński - ostatni wywiad",  fragment rozdziału 1.

Książka ukaże się 9 listopada. Od 4 listopada będzie już dostępna na Targach Książki w Krakowie.


17 listopada (w środę) o godz. 18.00 w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich przy ul. Foksal 3/5 w Warszawie odbędzie się spotkanie promocyjne poświęcone książce, w którym udział wezmą Łukasz Warzecha i Antoni Dudek. Rozmowę poprowadzi Igor Janke. Serdecznie wszystkich zapraszamy. 


Informacja o książce: http://www.proszynski.pl/Lech_Kaczynski___ostatni_wywiad-p-30481-.html-.html

Prószyński i S-ka to marka jednego z największych wydawnictw książkowych w Polsce. Firma istnieje od 1990 roku. W 2008 roku wydawanie książek sygnowanych logo Prószyński i S-ka przejęła spółka Prószyński Media. Profil wydawnictwa obejmuje literaturę polską i światową, zarówno klasykę, jak i prozę współczesną, literaturę faktu i biografie, książki popularnonaukowe (m.in. seria „Na ścieżkach nauki”). Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazały się m.in. dzieła zebrane Pawła Jasienicy i Melchiora Wańkowicza (ostatnio wznowiona została słynna „Karafka La Fontaine`a”, nazywana biblią dziennikarstwa), książki Jadwigi Staniszkis, Grzegorza W. Kołodki, Laurence’a Reesa, Guy Sormana, wywiady-rzeki m.in. ze Zbigniewem Religą (autorstwa Jana Osieckiego), książki Andrzeja Paczkowskiego „Trzy twarze Józefa Światły” i „Wojna polsko-jaruzelska”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka