Prószyński i S-ka Prószyński i S-ka
953
BLOG

Kobieca strona polityki: IZABELA JARUGA-NOWACKA

Prószyński i S-ka Prószyński i S-ka Polityka Obserwuj notkę 5

Fragment wywiadu z książki „ Polaków rozmowy o polityce”. Ostatnią rozmowę z Izabelą Jarugą-Nowacką przeprowadził Jan Osiecki (z rozdziału: Izabela Jaruga-Nowacka: Kobieca strona polityki).  

Polityka ma płeć?
Jeżeli spojrzymy od strony gramatycznej, to jest rodzaju żeńskiego.
 
A od strony praktycznej?
To jedna z najbardziej patriarchalnych struktur, jakie istnieją w dwudziestym pierwszym wieku w demokratycznych krajach, i Polska, niestety, nie wyróżnia się na tym tle pozytywnie.
 
Dlaczego?
Proszę rozejrzeć się po miejscu, w którym rozmawiamy. Jesteśmy w gmachu sejmu, czyli w sercu demokracji – a wśród posłów absolutnie nie widać równej reprezentacji kobiet i mężczyzn. Przecież w społeczeństwie jest nas, kobiet, pięćdziesiąt dwa procent, a w tym gmachu panie stanowią zaledwie dwadzieścia procent posłów. W prezydium sejmu, które organizuje pracę niższej izby, kobieta pojawiła się dopiero po wyborach do Parlamentu Europejskiego na miejsce wicemarszałka sejmu Kalinowskiego – PSL powołał posłankę (jedyną w PSL) Ewę Kierzkowską.
(…)
 
Zostańmy jeszcze na chwilę przy kwestiach językowych. Może Polacy nie są jeszcze gotowi na szerszy udział kobiet w polityce właśnie ze względów lingwistycznych? Nie ma odpowiednika żeńskiego słowa „premier” czy „prezydent”.
Henrykę Bochniarz, która kandydowała na prezydenta Rzeczypospolitej, zapytano, jak będzie tytułowany jej mąż, gdy ona wygra wybory, bo przecież nie zostanie nazwany pierwszą damą.
Ta anegdota najlepiej świadczy o tym, w jaki sposób język wyraża te ograniczenia.
Dzieje się tak dlatego, że przez całe wieki kobiety funkcjonowały w sferze prywatnej, wszelkie funkcje publiczne były zastrzeżone dla mężczyzn, w związku z tym faktycznie nie ma rodzaju żeńskiego dla funkcji „prezydent”, „premier” czy „minister”. Ale to się zmienia.
Kiedyś wszyscy protestowali, jak kobiety w sejmie nazywano – posłankami, a nie posłami. Dowodzono, że słowo posłanka brzmi brzydko i niepoważnie. Dzisiaj, wszystkim marszałkom bez względu na opcję określenie „pani posłanka” przechodzi przez gardło bez żadnych problemów.
 
Jest więcej takich problemów językowych?
Tak, jest ich dużo. Współczesne kobiety są aktywne w wielu obszarach życia publicznego, kiedyś dla nas niedostępnych, tymczasem nasz język i nasza świadomość jeszcze się do tych zmian nie dostosowały. Na przykład w rządzie Leszka Millera przygotowaliśmy ustawę o służbie żołnierzy zawodowych. W związku z tym, że wchodziliśmy do NATO, stało się jasne, że w armii będzie więcej kobiet, potrzebne więc były odpowiednie regulacje prawne. Kiedy na posiedzeniu rady ministrów omawialiśmy tę ustawę, ktoś przeczytał fragment: „Żołnierzowi w ciąży przysługuje prawo…”. W tym momencie wszyscy ministrowie wybuchnęli śmiechem, bo żołnierz w ciąży jest dla nas nadal skojarzeniem absurdalnym. We współczesnym państwie demokratycznym, w którym konstytucja przyznaje kobietom i mężczyznom takie same prawa, będzie się zmieniać nasz język ojczysty, uwzględniając płeć osoby sprawującej ważną funkcję publiczną.
 
A czy budynek sejmu jest przygotowany do tego, żeby mogły w nim pracować kobiety?
Sejm nie jest dostosowany do tego, aby w nim mogły pracować na równych zasadach grupy społeczne przez lata wykluczane z polityki i jej okolic. Warto przypomnieć, że zaledwie cztery lata temu podjęto pierwsze działania uwzględniające potrzeby osób niepełnosprawnych. Kobiety też, pod względem warunków bytowych, nie zostały równouprawnione. Ten budynek projektowano, zakładając, że politykami i urzędnikami pracującymi w sejmie będą mężczyźni. Do dziś nie ma w nim wielu udogodnień dla kobiet.
W anegdoty obrosła już kwestia toalet. W czasie wielogodzinnych głosowań odległość do nich jest istotna. I znowu uprzywilejowani są mężczyźni. Toaleta męska jest tuż obok sali plenarnej, panie muszą pędzić przez kuluary, „dolną palarnię”, hall, po schodach – to bywa stresujące. Ale mówiąc poważnie, sejm, jako miejsce pracy, nie jest przystosowany do potrzeb współczesnej rodziny, zwłaszcza młodych matek. Nie ma nawet przewijaków dla maluchów, nie mówiąc już o specjalnym pomieszczeniu dla matki z dzieckiem czy przysejmowym przedszkolu. Chodzi przecież nie tylko o posłanki, które są młodymi matkami, ale także o całą armię kobiet, dziennikarek, pracownic sejmowych komisji, Kancelarii Sejmu i administracji
 
Naprawdę? Przecież poza posłami pracuje w tym gmachu tysiąc pięćset osób, w komisjach, sekretariatach, archiwach itp. – większość to kobiety.
Sejm, niestety, nie wyróżnia się pozytywnie na tle innych miejsc pracy w Polsce, w których nie ma przedszkola przyzakładowego. Zlikwidowano je chyba z powodów ideologicznych, w ramach odcinania się od poprzedniego ustroju, innego wytłumaczenia nie widzę. Dzisiaj kraje, które najskuteczniej walczą z kryzysem demograficznym (na przykład Francja), mają nawet przy niewielkich zakładach pracy żłobek lub przedszkole. Pracodawca otrzymuje ulgę podatkową i ma zaangażowanego, spokojnego o los dziecka pracownika. U nas, niestety, przedszkoli jest bardzo mało, na wsi nie ma ich wcale, są relatywnie drogie, a więc dostępne tylko dla dość zamożnych rodziców. PiS z LPR-em ścigały się w sejmie na „becikowe” (jednorazowa wypłata z tytułu urodzenia dziecka). Rozdajemy dużo pieniędzy, a na żłobki i przedszkola ich nie ma.
 
Może to naiwne pytanie, ale co może wnieść do polityki kobieta, czego nie potrafi zaoferować mężczyzna?
Brak kobiet w sejmie oznacza, że nasza demokracja nie jest dobrej jakości, nie jest reprezentatywna. Stąd znane feministyczne hasło „demokracja bez kobiet to pół demokracji”. Blokując dostęp kobiet do parlamentu, nie wykorzystujemy całego potencjału rozwojowego.
Kobiety są lepiej wykształcone od mężczyzn. Najistotniejsze jednak jest to, że nie wykorzystujemy tych oczywistych różnic wynikających z odmiennego doświadczenia kulturowego kobiet i mężczyzn.
To doświadczenie, a także role pełnione w społeczeństwie powodują, że mamy różniące się systemy wartości, inaczej definiujemy priorytety, proponujemy inne rozwiązania. Dlatego od zaledwie paru lat w debacie publicznej mówimy o problemach, które uważano za sferę prywatną, a które dzięki kobietom stały się polityczne, jak na przykład przemoc w rodzinie czy problem przedszkoli. Kobiety w polityce są potrzebne właśnie z uwagi na tę odmienność, to odrębne od mężczyzn doświadczenie. Wysłuchując racji i argumentów jednej i drugiej strony, można tworzyć dobre, sprawiedliwe prawo dla ogółu obywateli. W innym przypadku o losie połowy z nich – obywatelek, decyduje się ponad ich głowami.
 
Czym różni się kobiece spojrzenie na politykę od męskiego?
Różni się w sposób istotny, wiem to z doświadczenia, choćby z prac w sejmowej komisji polityki społecznej. Otóż mężczyźni, i to wcale nie dlatego, że są zatwardziałymi seksistami, często proponują rozwiązania, które im wydają się oczywiste, bo takie jest ich doświadczenie, tak było w ich domu. Jednak te propozycje dla współczesnych kobiet są często niekorzystne, krzywdzące. Na przykład propozycja, aby przyznać kobietom (wyłącznie kobietom!) dodatkowe dwa dni urlopu na opiekę nad osobą niepełnosprawną czy chorym dzieckiem.
 
To chyba dobre rozwiązanie?
Te tak zwane przywileje obracają się przeciwko współczesnym kobietom.
 
Dlaczego?
Bo z tego powodu kobiety są postrzegane przez pracodawców jako mniej dyspozycyjne i w związku z tym pracodawca – jeśli może – unika ich zatrudniania.
Ten pomysł był forsowany w sejmie dlatego, że wielu mężczyzn nadal nie traktuje pracy zawodowej kobiet tak samo poważnie jako swojej. Aktualny jest wciąż stereotyp, zgodnie z którym to kobiety powinny pielęgnować dzieci czy osoby niepełnosprawne. Czasy się zmieniły, ludzie chcą żyć w rodzinach partnerskich, wspólnie pracować, zarabiać, wychowywać dzieci, wspierać się wzajemnie, ale konserwatywni politycy chcieliby powrotu do tradycyjnych ról kobiety i mężczyzny. I właśnie kobiety powinny zaproponować takie rozwiązania, które będą dawały ludziom szansę wyboru. To oni powinni móc decydować, które z nich i w jakim czasie zajmuje się osobą wymagającą opieki, państwo nie powinno tego narzucać.
 
A jak radzą sobie nieliczne reprezentantki kobiet w sejmie?
Te, które wejdą do sejmu, na ogół są dużo lepsze niż koledzy. Muszą być dobre, by wyborcy mogli je dostrzec na dalekich miejscach list wyborczych. Kobiety staranniej przygotowują się do debat sejmowych czy prac w komisjach. Z reguły bardziej skupiają się na meritum sprawy, a nie na politycznych sporach. To, że skutecznie konkurują ze swoimi kolegami sejmowymi, powoduje, że awansowały do cieszących się dużym zainteresowaniem mediów komisji śledczych. Kobiety znalazły się w nich dlatego, że doceniono ich kompetencje i stanowczość.
 
A takie panie jak: Nelly Rokita, Renata Beger, Danuta Hojarska, Wanda Łyżwińska? To są antyprzykłady, i to dość znane. Często bardziej znane z wpadek niż ich koledzy z sejmu.
Kobiety tak jak mężczyźni są lewicowe i prawicowe, mądre i niezbyt mądre, rozrywkowe i bardziej skupione na rozwiązywaniu problemów. Ponieważ jednak jest nas mało, łatwiej skupiamy uwagę i zainteresowanie. Wciąż pamiętam Jana Marię Rokitę, męża Nelly Rokity, który histerycznie walnął pięścią w mównicę z powodu jakiejś całkiem błahej sprawy i wyprowadził z sali plenarnej posłów Platformy. Wszyscy komentowali to, jak zdenerwował się „wybitny polityk” – Rokita. A z wpadkami kobiet jest zazwyczaj tak, że jeżeli któraś posłanka powie coś nietrafnego lub szokującego, to mówi się: wiadomo – baba. My mylimy się w imieniu całego rodu kobiecego, mężczyźni mylą się tylko w swoim własnym imieniu. I to jest ta różnica.
 
Zaraz mi pani powie, że kobiety nie są traktowane w sejmie poważnie.
Owszem, często nie są. Posłowie do dojrzałych przecież kobiet zwracają się zdrobnieniami, jak do dziecka – „...to może ty, Kasiu, powiesz...”. Nie należy jednak wierzyć w te ,,czułe słówka” – ta forma najczęściej służy temu, by nas podporządkować, zademonstrować relacje zwierzchności. Kobiety powinny dbać o swój znak firmowy w polityce, to jest o własne nazwisko.
 
Fragment książki Jana Osieckiego „Polaków rozmowy o polityce”. Zapraszamy do dyskusji, prosimy o uwagi i komentarze.
 
Informacja o książce:

Prószyński i S-ka to marka jednego z największych wydawnictw książkowych w Polsce. Firma istnieje od 1990 roku. W 2008 roku wydawanie książek sygnowanych logo Prószyński i S-ka przejęła spółka Prószyński Media. Profil wydawnictwa obejmuje literaturę polską i światową, zarówno klasykę, jak i prozę współczesną, literaturę faktu i biografie, książki popularnonaukowe (m.in. seria „Na ścieżkach nauki”). Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazały się m.in. dzieła zebrane Pawła Jasienicy i Melchiora Wańkowicza (ostatnio wznowiona została słynna „Karafka La Fontaine`a”, nazywana biblią dziennikarstwa), książki Jadwigi Staniszkis, Grzegorza W. Kołodki, Laurence’a Reesa, Guy Sormana, wywiady-rzeki m.in. ze Zbigniewem Religą (autorstwa Jana Osieckiego), książki Andrzeja Paczkowskiego „Trzy twarze Józefa Światły” i „Wojna polsko-jaruzelska”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka