Prószyński i S-ka Prószyński i S-ka
1089
BLOG

Jerzy Fedorowicz: Poseł - kolejna rola do zagrania

Prószyński i S-ka Prószyński i S-ka Polityka Obserwuj notkę 17

"Polaków rozmowy o polityce", fragment wywiadu  z Jerzym Fedorowiczemrozmawia Jan Osiecki:

Polityka to teatr?
Czasem tak. W polityce są potrzebni także ludzie, którzy dzięki swoim życiorysom, na przykład artystycznym, mogą powiedzieć więcej – lub inaczej – niż pozwala oficjalna linia partii czy rządu. Bywa, że taki głos jest jakimś sygnałem ugrupowania; chodzi o to, żeby sprawdzić reakcję opinii publicznej na dany pomysł. Jeśli pojawiają się negatywne komentarze, liderzy zawsze mogą powiedzieć, że to projekt artysty, indywidualisty, który mówił na własny rachunek. Kiedy byłem posłem młodszym stażem, czasem grałem i takie role.
 
Początki bywają trudne...
I to jak! W 2005 roku zaraz po wyborach poszedłem do Donalda Tuska, ówczesnego szefa klubu parlamentarnego Platformy, i mówię: „Donald, chciałbym być szefem komisji kultury, bo zajmowałem się tym w samorządzie w Krakowie przez ponad dekadę i mam doświadczenie”. A on na to: „Fedorku, jedenasty rząd (jedno z najbardziej oddalonych od trybuny sejmowej miejsc na sali plenarnej – przyp. J.O.) i ucz się, a o szefowaniu komisji nawet nie marz”.
 
Bolało?
Najpierw pomyślałem sobie: Taki smarkacz! – bo Donald jest o dziesięć lat młodszy ode mnie, a tu mnie poucza. Wtedy zabolało. Ale potem pokornie siadłem w wyznaczonym mi miejscu i po jakimś czasie zrozumiałem, że trzeba swoje przeżyć, żeby się czegoś nauczyć i zdobyć odrobinę pokory. W teatrze na początku też nie jest łatwo.
 
A ciężko jest z nim skończyć?
Z teatrem zerwałem tylko formalnie. Jestem szefem rady artystycznej jako wolontariusz. W wakacje reżyseruję – teraz wyłącznie dla dzieci. Natomiast zrezygnowałem z aktorstwa, bo choć to piękna część sztuki, już nie mógłbym pracować z młodymi reżyserami, z których wizją się nie zgadzam.
 
Niech mi pan nie mówi, że w sejmie nie przychodzi reżyserujący wszystko szef klubu i nie mówi: „Jurek, zrobisz tak i tak”. Nie uwierzę, że jest inaczej.
Mam dużą swobodę i nikomu nie muszę schlebiać. Po drugie, jestem naprawdę wolnym człowiekiem i nie muszę na siłę być politykiem. Po trzecie, choć jestem starszy od moich kolegów, którzy zasiadają w rządzie, i znam swoje miejsce w szeregu, to ciągle powtarzam, że musimy pamiętać o jednym: niedawno byliśmy opozycją i wyglądało na to, że nieprędko wyjdziemy na prostą. Nie gram więc czyjejś roli. Jestem sobą, choć nauczyłem się, że polityka to miejsce, w którym nie zawsze publicznie mówi się to, co się myśli. Czasem dla wyższej idei trzeba mijać się z prawdą.
 
Skłamać?
Nie chcę użyć słowa „kłamstwo”. Raczej chodzi o wybrnięcie z jakiegoś pytania w sposób dyplomatyczny. Jednak na spotkaniach z szefami partii zawsze mówię otwarcie, co myślę, i żadna krzywda mnie nie spotkała, i pewnie nie spotka.
 
W polityce niewiele osób pozwala sobie na szczerość i naturalne zachowanie?
Bo to jest tu źle widziane. Przy kamerach trudno sobie na to pozwolić. Raz nie wytrzymałem i dałem się ponieść emocjom. Trwała jakaś mało istotna dyskusja w studiu telewizyjnym, kiedy mój rozmówca, młody rzecznik SLD, zamiast mówić na temat, zaczął klepać formułkę polityczną, jak to Platforma coś obiecywała trzy lata temu i teraz odwraca kota ogonem. Mówił to takim blaszanym napuszonym językiem. Bełkot po prostu. W końcu wkurzony mu przerywam: „Co pan tu gada te wierszyki?”. On żąda, aby mu nie przerywać. To ja proszę, żeby mówił na temat, a nie rozwijał głupkowate myśli, bo ludzie mają dość oklepanych formułek i spadnie mu popularność z pięciu do czterech procent. Żałuję, że dałem się ponieść emocjom, w sumie głupio wyszło. Zadowolony był tylko redaktor prowadzący program, że powstała nawalanka, bo oglądalność od tego rośnie.
 
Było jakieś inne wyjście?
Mogłem po prostu nie wdawać się w bezsensowną dyskusję.
 
Nie powstrzymał się pan, bo może za bardzo wszedł pan w swoją nową rolę?
Może…
(…)
Aktor manipuluje ludźmi, grzebie im w duszach. A poseł?
Tak samo. Dobry polityk może porwać ludzi za sobą. Zarówno w dobrym, jak i złym celu. W historii jest pełno dowodów potwierdzających moje słowa.
 
Przychodzą mi do głowy same negatywne skojarzenia: Hitler, Stalin...
A mnie nie! Niech pan posłucha, jak to było: w połowie lat dziewięćdziesiątych w Krakowie mieliśmy spotkanie polityków związanych z Unią Wolności. Przyjechali Tadeusz Mazowiecki, Hanna Suchocka, Bronisław Geremek, Leszek Balcerowicz. Jako osoba związana z Unią prowadziłem tę imprezę. Nasze spotkanie postanowiła jednak zagłuszyć jakaś prawicowa bojówka. Rozstawili swoją estradkę tuż koło nas i hałasowali. Podeszło do mnie kilku zaprzyjaźnionych kibiców Wisły, bo ja też jestem kibic, i mówią: „K...a, szefie, wpie…y im i będzie spokój”. Zacząłem ich błagać, żeby tego nie robili, bo będzie skandal. Lecę do Bartoszewskiego, który ma za chwilę wystąpić, i mówię: „Profesorze, przyszli młodzi i mówią, że chcą dymić, żeby wreszcie było cicho”. Bartoszewski na to: „Broń Boże, ja sobie poradzę bez nich”.
Zaczął mówić i uwiódł słuchaczy. Nawet ci prawicowcy przestali hałasować.
(…)
Czy w poważnej polityce aktor może sobie pozwolić na niekonwencjonalne zachowanie?
Owszem. Zostaliśmy z kolegami, z którymi zajmujemy się sprawami wschodnimi, zaproszeni do ambasady rosyjskiej. Jedziemy do tej rezydencji i widzę, że schody są zasypane śniegiem. Stoję i zastanawiam się, co robić, a moi koledzy w lakierkach brną przez te zaspy. Po chwili namysłu uznałem, że nie ma żadnego powodu, żeby przedzierać się przez śnieg po kolana. Poszedłem sobie odśnieżoną drogą dla samochodów dookoła budynku. Trochę to trwało, ale moje spóźnienie spowodowało, że wytworzyła się sytuacja dla nas korzystna. Wchodzę, przepraszam za spóźnienie, ale od razu mówię, że nie było odśnieżone – gospodarz lekko się zawstydził. I rozmowy od razu zaczęły układać się lepiej. A jak wychodziliśmy, śnieg był już odgarnięty.
 
Fragment książki Jana Osieckiego „Polaków rozmowy o polityce”. Zapraszamy do dyskusji, prosimy o uwagi i komentarze.
 
Jutro (30.09) fragment wywiadu z Januszem Palikotem.
 
Informacja o książce:

Prószyński i S-ka to marka jednego z największych wydawnictw książkowych w Polsce. Firma istnieje od 1990 roku. W 2008 roku wydawanie książek sygnowanych logo Prószyński i S-ka przejęła spółka Prószyński Media. Profil wydawnictwa obejmuje literaturę polską i światową, zarówno klasykę, jak i prozę współczesną, literaturę faktu i biografie, książki popularnonaukowe (m.in. seria „Na ścieżkach nauki”). Nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka ukazały się m.in. dzieła zebrane Pawła Jasienicy i Melchiora Wańkowicza (ostatnio wznowiona została słynna „Karafka La Fontaine`a”, nazywana biblią dziennikarstwa), książki Jadwigi Staniszkis, Grzegorza W. Kołodki, Laurence’a Reesa, Guy Sormana, wywiady-rzeki m.in. ze Zbigniewem Religą (autorstwa Jana Osieckiego), książki Andrzeja Paczkowskiego „Trzy twarze Józefa Światły” i „Wojna polsko-jaruzelska”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka